Dwa wpisy, bo wciąż walczę z internetem i nie znoszę czytać długich wpisów. Jest impuls i jest wpis. Nie, najpierw jest walka o internet, z pogodą. Z warunkami atmosferycznymi. Z deszczem i wiatrem. Zresztą gdy miałam tani internet stacjonarny nic mnie nie obchodziło. Ani wiatr, ani deszcz, burza czy śnieg. Głupia mała gruba chmurka potrafi mi tu przegonić internet na dobrych parę godzin.
Człowiek chce pisać
Podzielić się ze światem swoimi smutkami, wyładować agresję na laptopie, obwieścić radosne wieści – a tu ryp – deszcz – brak łącza. “Utracono połączenie” i kręci się to głupie kółko w nie tą stronę co trzeba. Chcę znów mój stały, stary internet z kabla – proszę wróć! Nigdy mnie nie zawiodłeś. Ten nowy, tu na wsi, co chwilę gdzieś znika, idzie w pizdu i trzeba czekać. Na łączność ze światem! Ratunku!
Gdy już euforia mijała została dzisiaj tylko fizjologia i to nie z byle kim, bo z Panią Profesor. Nie byłam na jednych zajęciach (pamiętacie Gdynię? właśnie, ale warto było!). Tak wiem wielka szkoda. Potem byłam i byłam, no i dziś. Obecność skrupulatnie sprawdzana, uwagi odnośnie rozmów i wychodzenia lub wchodzenia na zajęcia – co chwilę. Co to ma być? Śmieszyło mnie, że dorosłe osoby chodziły do Pani Profesor i tłumaczyły swoje przyszłe nieobecności: bo dyżur, bo urlop, kurde, lekkie przegięcie. Jestem to jestem a jak mnie nie ma to ja tracę. Ale teraz mnie, nie było do śmiechu.
Jutro niedziela
Okres komunijny, uroczystości rodzinne wystrojonych dzieciaków, ich rodziców, chrzestnych i całe spendy rodzinne. Sami rozumiecie. Trzeba być. Obowiązkowo. I tak więc jutro dwa wykłady po dwie godziny, najpierw o 8 rano potem anglik i znów o 12-tej. I egzamin oczywiście po godzinie dwunastej. Więc poszłam po zajęciach razem z koleżanką, której to córka ma jutro komunię. I mówimy, że ona ma komunię dziecka, i ja też (ciii – nie pytała czy swojego dziecka – ale chrześniak!), ona o 10 a ja o 12. I czy możemy pisać teraz ten egzamin, napisać jakąś prezentację, odpowiadać – no cokolwiek.
Ale dwadzieścia minut dyskusji, przekonywań “a czy nie ma Pani kogoś kto by dzieckiem się zajął rano, no w sumie do 14?” , “to może Pani przyjść o 14 na egzamin, ja będę do 14.30”, i takie bzdury. Więc w końcu, poszła po arkusze ale ostatecznie zdecydowała, ze go nam nie da.
Spojrzała na listę obecności
I stwierdziła, że mnie nie było na wykładzie jakimś tam, i mi dała pytanie z tego wykładu: “co to jest metabolizm” , no wiem, przecież wiem, no ten, no, przemiana materii, czy coś tam, “NIE! Nie było Pani, to Pani nie wie, proszę powiedzieć o obiegu krwi w organizmie – kto go odkrył?” yyyy, na tym już byłam i nawet słuchałam, no duży i mały ale szczegółów już nie pamiętałam. I dupa. Po mojej wykłóconej szansie na odpowiadanie.
Koleżance poszło znacznie lepiej
W takich momentach tęsknie za pomocą w nauce mojej córeczce. Tak wiem, nikt tego nie lubi i ja też. Ale koleżance to dziś pomogło. Zresztą, inteligentni ludzie to po prostu takie rzeczy wiedzą. Bardzo się cieszę, bo wiem, że w życiu by jutro nie przyszła, bo ja też na jej miejscu i każdy, olałby egzamin. Lepiej się bujać w następnym semestrze, niż pozwolić na zepsucie uroczystości dziecku, sobie i rodzinie przez 15 minutowy test z fizjologii.
Cóż, skończyło się na tym, że Pani Profesor kazała mi się szukać i pytać o nią w dziekanacie, bo na uczelni nie wie czy jeszcze będzie, bo w planie żadnych zajęć już nie ma. Więc wycedziłam przez zęby, że będę jutro na tym cholernym egzaminie. O godzinie 12.10 kuźwa mać. Ale to co mnie boli i wkurza, to fakt, parę minut wcześniej mówiła do naszej grupy, że podziwia nas, że studiujemy i godzimy obowiązki i się uczymy, i konieczne są oczywiście studia magisterskie bo licencjat nic nie znaczy.
Więc droga Pani Profesor
Uprzejmie informuję, że metabolizm to całokształt reakcji chemicznych i związanych z nimi przemian energii zachodzących w żywych komórkach, stanowiący podstawę wszelkich zjawisk biologicznych. Nadmieniam, iż przez takich wykładowców jak Pani, ludzie będą rezygnowali ze studiów, bo nikt nie przełoży jakiejkolwiek uroczystości nad zaliczenie, egzamin czy obecność na fizjologii i każdym innym przedmiocie. Wszyscy jesteśmy ludźmi, ale Pani wyjątkowo kieruje się “innymi” wartościami na co dzień. Ale cała noc przede mną, wykuję wszystkie układy (krążenia, wydalniczy, trawienny, oddechowy – każdy), i się jutro wykażę.
Bardzo przepraszam Szymka, przepraszam, nie zdążę do kościoła, ale będę na pewno. Potem. Czyli po egzaminie. Z fizjologii.
Przepraszam za brzydkie słowa, piszę pod wpływem emocji. Ale to mój kawałek przestrzeni. Taka własność intelektualna. Hah.
Życzcie mi powodzenia i długiej nocy.
Powodzenia i koniecznie daj znać jak poszło zarówno na egzaminie jak i z teleportowaniem się w czasie
Wszystko zaliczone, wykute i zapomniane, Trzy razy Z: Zakuć, Zaliczyć , Zapomnieć. Tadam. A z wygodnych najek w szpilki przebierałam się jak małolatka – w toalecie koedukacyjnej.
mam nadzieje, że pomimo wrednej i mało ludzkiej Pani wykładowczyni egzamin zdany będzie na 5!
Zawsze mnie to śmieszyło, że student zaoczny musi się dopasować do wykładowcy. A to student daje mu pensje:-D i gdyby studenta nie było na danym kierunku to i dana prof z taką lekkością nie zgarniałaby kasy.
I dodam, że jakby była odwrotna sytuacja, kiedy to ona by miała ważną uroczystość rodzinną tego dnia, to na pewno by nie robiła egzaminu lecz przełożyła na inny termin, a studenci by musieli się i tak dostosować 🙂 brrrr…
nie lubię tak mało elastycznych ludzi.
Na stos z nią 😀
Dokładnie tak jest. Ale wszędzie musi się trafić “żmija”, na szczęście to już za mną, oby to już był koniec zajęć z Panią Profesor! Dziękuję za kciuki, pomogły!
Pamiętam moje studia i kilka podobnych sytuacji. Sorry, ale wszystko można jak się chce- chodzi mi o podejście wykładowcy. Niestety często pokazują nam kto tu rządzi, mimo, że to my studenci zapewniamy im dość spore wynagrodzenia. Nosi mnie w takich sytuacjach, oj nosi. Okazać trochę człowieczeństwa to nic trudnego…
Dokładnie. Wykładowca wykładowcy nie równy. Jeszcze trzy i pół zjazdu.