Jeszcze mnie wszystko boli. Ale już nie tak bardzo jak wczoraj. Dresy, koszulka, trampki, ręcznik i woda. Już wiem jak się poruszać po obiekcie. Wiem gdzie iść. Kierunek: Strefa kobiet! Jeszcze mnie wszystko boli..
Tak, fotel zajęty, ale będę następna. Więc weszłam na bieżnie bo wiem jak się ją już włącza. Pobije swój pierwszy wynik. Choćby o pięć minut. To zawsze krok do przodu. Spacerowałam oczywiście. W tv zawieszonych nad lustrami jakieś programy o gotowaniu. Katastrofa.
Nie jadłam oczywiście śniadania. Nie potrafię rano jeść. Tylko kawa. Uwielbiam kawę!
Ale będę musiała chyba troszkę zmodyfikować poranne przyzwyczajenia. Usłyszałam rozmowę trenera personalnego z jedną kobietką, że bez śniadania trening jest zbędny. Podłamałam się. Czyli co? Iść do domu? Nie ćwiczyć? Nie. Jutro zjem śniadanie, to znaczy zmuszę się do zjedzenia śniadania (ponoć białko jest bardzo wskazane).
No tak, to byłoby logiczne. Chcąc spalić tkankę tłuszczową trzeba mieć siłę. Węglowodany (np. płatki zbożowe z jogurtem naturalnym ) potrzebują ich mięśnie do efektywniejszej pracy ale też mózg, który dopiero się budzi 🙂 Jeżeli nie zjem śniadania, nie będę miała siły, spowolni się mój metabolizm i zamiast zgubić tłuszczyk, sam mi się on odłoży bo stworzy sobie dodatkowy magazyn.
Od jutra jem śniadanie! Zmuszę się.
Tak. Dostałam się na Erwina. To ten fotel masujący. Mnóstwo drewnianych, obracających się kulek. Poprosiłam dziewczynę, która właśnie schodziła z niego aby mi pokazała jak się to obsługuje. Trochę mi było głupio, młodsza ode mnie chyba o dekadę i szczuplejsza o tonę. Ok, już wiem. Ustawia się czas i prędkość obracania. Auć… to boli. Zaczęłam małymi kroczkami jak z bieżnią. 10 minut i 30 %. To ponoć dla początkujących, są dziewczyny, które ustawiają 50% i 30 minut (szalone- może kiedyś?). Jutro będzie bolało. To pewne! Ale nie będzie tej brzydkiej, niejednolitej skórki pomarańczowej. 🙂
I już. Czas na zajęcia grupowe. Cała godzina brzuchów. To będzie pikuś. Inna instruktorka. Mega muzyka (aż bym potańczyła). Jeszcze więcej dziewczyn niż ostatnio. Szybki rekonesans czy te same twarze co ostatnio i znów będę nowa. Znów najdalszy zakątek sali to ja.
Dziś było łatwiej. Wiedziałam już jak to z grubsza wygląda. Miało być łatwo? Tak sądziłam. Przecież to tylko brzuszki. Nic bardziej mylnego. Nawet nie sądziłam, że mogą być takie ćwiczenia na brzuch.!
55 minut przeleciało migiem. I już po. Będzie bolało. Ale było warto. Te uśmiechnięte i klaszczące dziewczyny. Chyba wiedzą, że to działa.
Gorący prysznic, szybkie śniadanie i do pracy, jak mi się nie chce!
W domu masakra. Nie mam siły nawet umyć podłogi, auć… wszystko boli… posprzątam jutro. Do pracy idę na rano więc na siłownię wyrwę się wieczorem. 🙂
Kalendarz:
Bieżnia – 20 minut- 100 kcal
Masażer- 10 minut
Brzuchy – 55 minut
Powodzenia!
Uważaj, żebyś przez nieuwagę nie stworzył czegoś wiekopomnego. 🙂 S. Lec