Ostatnio w internetach tak nostalgicznie i smutno. Mam dość już czytania o rutynie w związkach, nudnym życiu rodzinnym i braku motylków w brzuchu. Nie jestem już nastolatką, która marzy o księciu z bajki. Albo marzę ale się do tego nie przyznaję. Utknęłam tak jak każdy na etapie “żyli długo i nudno”.
I co z tego. Dla mnie najważniejsze jest to, że jesteśmy razem w kupie a te nasze wzloty i upadki nie są jak w pierdzielonym Kopciuszku, Królewnie Śnieżce, czy Małej Syrence. Było pięknie i jest nudno. Ale zawsze może być gorzej. Nie ma związków idealnych! Bajki kłamią!
Żeby była jasność: nie mądrze się, nie mam idealnie, ale nie marudzę. Zawsze pozostaje desperacki “skok w bok”. Tylko po co?
Utknęłam tak jak każdy na etapie “żyli długo i nudno”.
W najtrudniejszych momentach zamykam oczy i sobie przypominam: lekko rozchylone usta i zapatrzony wzrok. Zapach tak mocny, że do dziś go czuję. Pamiętam zaciekawienie. Byłam wszystkim. Jedynym punktem odniesienia. Liczyłam się tylko ja. Spontaniczne wypady, niezobowiązujące spotkania, oczekiwanie godziny dziewiętnastej, za każdym razem. Potem długie godziny przegadane o wszystkim. Nasza piosenka. Mogliśmy tak do rana. Zawsze idealni.
Seks przyszedł później
Nie od razu. Najpierw się zaprzyjaźniliśmy. Zaufaliśmy. A na końcu jak rozdzieliła nas odległość, w dwóch najdalszych punktach, zmuszeni tęsknotą, powiedzieliśmy to co zmieniło wszystko. To gdzie jesteśmy teraz, że jesteśmy razem, bo gdyby nie ta rozłąka, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
Byłabym sama
Samodzielna. Singielka z wyboru. Bez dzieci. Ale z psem i kotem gdzieś daleko na wsi. Odkąd pamiętam taka byłam. I nic się w głębi nie zmieniło. Z zewnątrz wyglądam inaczej. Lecz nie to jest ważne.
Codzienna rutyna kontra małe szczegóły, których nie zauważamy, bo… właśnie, co?
- codziennie rano muszę wstać: żyję nie umarłam, mam po co wstać – idę do pracy, w kuchni już czeka kubek z gorącą kawą, nieważne, że czasami za słodką, pewnie mam bardziej wyczulony zmysł smaku tego dnia, albo wpadły komuś trzy zamiast dwóch tabletek stewii;
- idę do pracy: mam pracę – więc mam pensję, na rachunki i przyjemności, mam przyjaciół w pracy, poznaję wciąż nowych ludzi, mogę poflirtować, i spełniam się zawodowo;
- zmęczona wracam do domu: każdy o tej porze jest już czymś zmęczony i głodny;
- sprzątanie: jak nie posprzątam to się zakicham z nadmiaru kurzu, to nie będę miała rano swojego ulubionego kubka do kawy – chyba, że dokupię sobie jeszcze 6 takich samych, nie położę komputera na brudnym stole – bo go już nie odkleję, potknę się o buty i ciapy w przedpokoju – i wybiję sobie jedynki;
- dzieci: upierz, ubierz, nakarm, odrób lekcje, rozmawiaj i miej cierpliwość, a z drugiej strony: pękaj z dumy przy każdej nadarzającej się sytuacji w przedszkolu, szkole i w życiu codziennym;
- nie mam siły na film a o seksie zapomnij kochanie: ledwo wezmę prysznic i umyję zęby wejdę do łóżka i zasypiam w locie, ale rano zanim wstanę i poczuję zapach kawy poczuję ciepły oddech na karku i dotyk na plecach, a potem muszę wstać;
Czy rutyna zabija?
Lubimy nowości i zmiany. Marzymy o innym życiu. Gdybamy: co by było gdyby. Spotkać kogoś innego. Zupełnie innego. Albo swoją pierwszą miłość. Już na samą myśl człowiek się rumieni i uśmiecha. Rozmarzyłam się.
Spróbować znów tych motylków, spoconych dłoni ze zdenerwowania i szybkiego bicia serca, niespokojnego oddechu. I co? Uczyć się kogoś od nowa? Sprawdzać i odkrywać jest przyjemnie, ale znów się rozczarować po pewnym czasie. Bo wszystko się w końcu kończy i nudzi.
Ale rutyna istnieje tylko w naszej głowie.
Na wszystko jest sposób i metoda. Po piętnastu latach to już kazirodztwo, rozumiemy się bez słów, i kłócimy wciąż o nowe rzeczy i o te same także. Każdy robi swoje, w pracy, potem w domu. To nie jest już miłość. To jest przyzwyczajenie i wygoda. Bezpieczeństwo i stabilizacja. Dobry partnerski związek.
I tak przez następne piętnaście a nawet trzydzieści lat. Ale my chcemy komplementów, kwiatków i spontanicznego seksu, w domu pełnym dzieci, teściów i sterty rachunków. Albo nie wiem czego jeszcze. W porządku. Ale są rzeczy ważniejsze.
Za 15 lat, nie będziemy już marzyć o księciu z bajki, tylko martwić się, aby się obudzić, aby ten chrapiący obok brzuchaty stwór, obudził się, zdrowy, by miał siłę nie na seks, ale chociaż na filiżankę kawy. Nie na ciche pocałunki pod kołdrą a na to żeby tylko wstać samodzielnie z łóżka. I nie będzie nam przeszkadzać już chrapanie, będziemy wpadać w panikę jak ono będzie zanikać.
I przestanie nam przeszkadzać jego odwracanie się za innymi laskami, bo będzie nas trzymał pod rękę i łapał równowagę na krzywym chodniku. Bo tak już będziemy się w pewnym wieku prowadzić wszędzie. Do lekarza, do dzieci, do wnuków i znów do lekarza. Zawsze razem. I pod rękę – bo bezpieczniej. I krzyczeć na siebie ale nie ze złości tylko ze zwyczajnego niedosłuchu. A jednymi naszymi problemami, będzie niska emerytura, drogie leki i zbyt długa droga do toalety.
Czego tak naprawdę chcemy? Małego przerywnika w związku? Przerwy i odpoczynku? Czy stabilizacji i bezpieczeństwa? Jedno wiem na pewno – nie chcę być sama na starość.
Ostatnia część tekstu przezabawna a jednocześnie taka prawdziwa…
Życie. Prawda?!
Nie uwierzysz, ale właśnie wycieram łzy, bo się rozryczałam czytając drugą część wpisu. Tak mnie to poruszyło, że nie wytrzymałam.. Masz ogromną rację! Skupiamy się na rutynie, która może zrujnować coś, o co tak kiedyś zabiegaliśmy, o co walczyliśmy a zapominamy o tym, co tak właściwie mamy i będziemy mieć w przyszłości. Po 2 latach małżeństwa wreszcie dotarło to do mnie i teraz, gdy idzie nam już czwarty rok mogę rzec, że jest wspaniale!
Wpis doskonały! ❤
Bardzo się cieszę!
przeczytałam jednym tchem i tak mnie naszła taka nostalgia , bo niby wszystko co piszesz jest ok, życie nie musi być usłane samymi różami by było szczęśliwe, czasami te trudne sytuacja nas bardziej przybliżają do siebie niż udawane i pozbawione spontanicznosci niby randki. Ale w całym tym dorosłym życiu chcę być czasem rozpieszczana,chcę by czasem ktoś o mnie zadbał jak za dawnych lat, by ktoś mi sprawił komplement tak zupełnie nieoczekiwanie … to takie małe gesty , które w wielu związkach są zapominane – bo przeciez od tylu lat jestesmy już razem … no i co z tego że długo! co z tego że razem ! czy wobec tego nie warto się starać? nie warto dbać o tę miłość ? dla mnie to za mało…
Warto się strać, powiem więcej, trzeba. To nasze życie, wszystko zależy tylko od nas.
Tekściarsko bardzo dobrze Ci się to napisało, autentycznie i lekko, gratuluję.
Nie wiem, jak definiować związek po 15 latach (u mnie podobny przebieg), może nie zgodziłabym się z “przyzwyczajeniem” w miejsce wzniosłych uczuć, bo pielęgnowany związek ma ich cały wachlarz, tylko one ewoluują nie pozostając wciąż takie same w wyrazie. Chyba najważniejsze w takim stażu w związku jest bezpieczeństwo wypowiedzi, zachowań, czytanie siebie w ułamku sekundy, pewnego rodzaju zespolenie oczekiwań, potrzeb i możliwości ofiarowania czegoś z siebie, ale też wyrzeczeń, poświęceń i korzyści.
Zasmuciło mnie to, co napisała w komentarzu Marta. To nie jest aż tak zero-jedynkowe, co napisałaś, Ew., prawda? Nie chodziło Ci o całkowity brak ekscytacji, bliskości i miłych gestów?
Z czasem one zanikają, ale pozornie i tylko na chwilę. Na te gorsze chwile. Przecież nie mówimy o rozpadającym się związku, gdzie każda nasza próba bliskości jest odpychana, a sukces jest porażką i kolejnym pretekstem na wytknięcie sobie błędów, nie ważne czy słusznie czy nie. Ile damy z siebie tyle możemy dostać.
no pikienie to ujelas wszystko !!!!!! jestem pod wrazeniem wow!!!!!!! oooogrooooomnyyym!! extra masz power do zycia i zarazaj nim innych super!!!! jestesmy jutro u Ciebie buziak)))))
A ja twierdzę, że są związki idealne, bo w takim jestem 🙂 Nie znaczy to, że mój mąż, albo ja jesteśmy ideałami, nie znaczy to, że całe dnie spędzamy na patrzeniu sobie w oczy i nie znaczy, że nigdy nie mamy do siebie żadnych pretensji, ale z każdym dniem kochamy się coraz bardziej, a ja każdego dnia jestem niewiarygodnie wdzięczna za najwspanialszego męża na świecie 🙂
P.S. Dodam, że jesteśmy razem 7 lat, a nie kilka miesięcy 🙂
W takim razie bardzo się cieszę! Trzymam kciuki za kolejne , nie 7 lat a 70!
Świetny tekst, wspaniale się było w nim zaczytać i odnieść do własnych doświadczeń. Wciąż utwierdzam się w przekonaniu, że wszystko wymaga naszego skupienia, zrozumienia, pracy, nic nie przychodzi łatwo, trzeba coś z siebie dać, aby móc w pełni cieszyć się szczęściem. 🙂 A związków idealnych nie ma, lecz w końcu najwięcej satysfakcji przynosi dążenie do nich. 🙂
Dokładnie tak jest. Tak jak dbamy i walczymy tak mamy. My tu piszemy scenariusz. To nasza historia.
Wg mnie związek taki mamy jak o niego dbamy. Na własny nie narzekam a trwa już prawie 8 lat 🙂
pięknie i prawdziwie
A ja zapytam co się stało z ludzkim gatunkiem? Boimy się dorosłości, odpowiedzialności, życia? To co opisałaś to najpiękniejszy opis związku jaki może być. Tak to wygląda, nie inaczej: bezpieczeństwo i stabilizacja. Dla mnie te dwa słowa to wszystko o czym zawsze marzyłam. Nie przeraża mnie sterta rachunków, kredyt na dwoje, ciągłe wycieranie zafajdanego po kolacji męża blatu. Ja tak właśnie widziałam małżeństwo: zrozumienie, przyjaźń, współodpowiedzialność, Ludziom chyba za bardzo zachciewa się szaleństw… Z nudów? Z dobrobytu? Nie wiem, ale to strasznie, bo wokół mnie nic tylko ciągle nowe rozwody, nowe konflikty, zdrady… To jest druzgocące. Fajnie, że są jeszcze takie małżeństwa jak Wasze- zazdroszczę.
Mój związek jest idealny:) jak wytnę wszystkie zgrzyty z naszego życia to tak mogę stwierdzić:) Świetnie to wszystko ujęłaś!
A kto pwiiedział że po ilus tam latach związek musi zabić rutyna. Sami decydujemy jak nas zwiąek będzie wyglądał. Znam pare, która po 8 latach bycia razem zachowuje się jak zakochane małolaty(czasem).
Wiadomo że są rożne dni, humory, ale TRZEBA WALCZYĆ!!
Dokładnie tak jest. My musimy chcieć, zmieniać, podsycać i starać się. Gorzej jak w związku tylko jedna strona się stara a drugiej nie przeszkadza. Albo obie odpuszczą. Różnie bywa. Ale na wszystko mamy wpływ.
Wreszcie ktoś z kim się mogę zgodzić prawie w stu procentach. happyman.pl