Pierwszy krok zrobiony- karnet na siłownię aktywny.
Potrzebowałam tego. Dziś to poczułam. Nie byłam na zajęciach, które mnie motywują. Bo były najprościej mówiąc-za ciężkie-Fat killer czy jakoś tak… jeszcze je zaliczę… ale nie teraz.
Fitness motywuje
Mnie ogromnie. Zajęcia grupowe zmuszają do wysiłku przez całe 55 minut. Jest rozgrzewka, odpowiednio dobrane ćwiczenia, muzyka, cała grupa, przyciemnione światło i rozciąganie. I najważniejsze- nawet jeśli bardzo chcesz wyjść i się poddać to raczej tego nie zrobisz! Presja grupy i obciach robią swoje!
Ćwiczę co chcę
Wybieram świadomie zajęcia dla siebie. Czy chcę ćwiczyć brzuch, tyłek, rozciągać się czy rzucać żelastwem. Idę, robię swoje, mija godzina i mam z głowy trening. To trener dobiera najskuteczniejsze ćwiczenia i ilość powtórzeń.
Dziś było inaczej
Mogę się kłócić z każdym. Że trening w pojedynkę jest skuteczny dla amatora czy osoby początkującej. Gówno prawda! Dla mnie to strata czasu! Dziś to obserwowałam. I się potwierdza. Więcej się leży na macie z telefonem w ręku niż ćwiczy. Są fotki, dwa powolne ruchy ręka z hantlą i znów 40 ruchów kciukiem, bo ktoś coś napisał.. I tak mija trening.
Dziś ćwiczyłam sama ale inaczej
Zaczęłam od bieżni. Szybki spacer. 30 minut. Minęło ekspresowo, bo się zagadałam z koleżanką. Gdy już musiała uciekać, zorientowałam się, że minęło 33 minuty. A że lubię pełne liczby i endorfiny zaczęły buzować, poczułam, że chcę pobiec. I przyspieszyłam.
Bieżnia- marszo-bieg
2 minuty biegu, 2 marszu i tak przez kolejne 30 minut. Czyli w sumie godzina na bieżni w tym 16 minut biegania. Jak na pierwszy raz to kozak! Gdy się zatrzymałam przez minutę jeszcze stałam trzymając się bieżni, bo byłam pewna że wciąż chodzi ale tym razem w drugą stronę.. i nogi miałam jak z waty.
Potem był orbitrek
Z przymusu oczywiście, nie z wyboru. Chociaż, był obok rower, ale jakiś dziwny. W strefie kobiet czekałam w kolejce do rollmasażera. Pogromcy cellulitu. Stąd ten orbitek. 15 minut. 1000 kroków. 100 kalorii spalonych. W kolejce do..
Masaż- rollmasaż
40 minut. Masowania, drewnianymi, rozwścieczonymi kulkami. Kiedyś to był codzienny, obowiązkowy punkt na siłowni. Dla niego wstawałam przed szóstą! Nawet w weekend.
Było cudownie
Zrobiłam ponad 10 tys. kroków. To dwa razy więcej niż na codzień. Mimo, że się staram robić te zalecane przez Who 8 tys, to niestety, miBand bezlitośnie krzyczy, że się opierdzielam.
Podsumowanie drugiego dnia na siłowni
Zajęcia fitness- nie.
Bieżnia- 60 minut (ponad 350 kcal). W tym bieganie.
Orbitrek- 15 minut (100 kcal).
Rollmasaż- 40 minut (bay bay zakwasy i cellulit).
12 tys. kroków dzisiaj.
Krok pierwszy zrobiony- bo karnet kupiony. Cel osiągnięty- 2 razy w tygodniu trening. Byłam! Teraz tylko utrzymać tempo. Wytrwać.
Krok drugi będzie trudniejszy – picie wody, po prostu. Kubek co godzinę. To plan na kolejny tydzień. Ale zaczynam od razu. Aby udało się wpaść w rytm już od poniedziałku. O każdej pełnej godzinie!
Przede mną jeszcze kilka kroków. Ale stopniowo i powoli. Nie wszystko na raz.
Krok trzeci- odstawić słodycze. Ale to dopiero jak mi się skończą zapasy w pracy (opakowanie m&m, paluszki, orzeszki w zielonych skorupkach, i mini marsy) w trzecim tygodniu.
Krok czwarty- jeden zdrowy posiłek dziennie ale też żadnego fastfooda. Mogę być wtedy wredna i wściekła..
Krok piąty- kupić znów karnet… i utrzymać tempo 4 poprzednich kroków.
A potem to już z górki
Wysmuklić i ujędrnić ciało. Zaliczyć tabatę. Zaliczyć crossfit. I za rok wziąć udział w runmagedonie. Jeśli utrzymam tempo będę chodzić uśmiechnięta codziennie, pierwsze efekty zobaczę już w Sylwestra i najlepiej będę się czuć i wyglądać w następne wakacje!