Zakładam dresy, bluzę, dżokejkę i trampki. Idę do furtki. Wciskam słuchawki i pogłaszam muzykę na maksa. Skręcam w lewo i zaczynam biec.
Bo mam z górki
Biegnę na luzie, aż do sklepu pierwsze postacie ludzi, lekki wstyd, głową nieco niżej. Omijam sklep. Jest pusto. Ale znów niedobrze bo lekko pod górę. Cała ulica. Ale to nic. Psy szczekają jak zwykle.
Mogę trochę oszukiwać
Iść. Bo nikt nie widzi. Idę łapiąc prawdziwy oddech. Prawie spokojny. Odpoczywam i oszukuję. Samą siebie. Zaczyna się ta piosenka. Właśnie ta.
Nagle odrywam się
Od ziemi, rzeczywistości. Zaczynam biec. Z uśmiechem. Na twarzy. Myślę tylko o konkretnej osobie, konkretnym miejscu i tej właśnie sytuacji.
Ledwo się rozkręciłam
a już widzę swoją bramę. Metę i miejsce docelowe. Zwalniam. Nawet nie wiem kiedy przebiegłam ileś tam metrów w kilkanaście minut.
Uśmiecham się
Bo to była tylko moja chwila. Moje endorfiny. Mój trening. Wygrałam z samą sobą. Jutro to powtórzę.
Mimo, że niewielki dystans i teren to nie potrafię się przestać uśmiechać. Tego potrzebowałam. 30 minut i 2 km…. 3000 kroków. Ale było warto. Chcę jeszcze raz. Jutro. Z samego rana! Gdy nikt nie będzie mnie widział.
A potem się obudziłam
Usiadłam na łóżku i się zastanawiałam – czy to był na pewno sen. Tylko sen? Nie jestem tego pewna.
Sen czy jawa? nie ma znaczenia 🙂 byle to się powtórzyło 🙂 ja trzymam mocno kciuki! i liczę na kolejny wpis potwierdzający bieg na jawie 🙂
Bardzo miło mi to czytać! dziękuję za miłe słowa! Myślę, że Cię pozytywnie zaskoczę.